Przed Wami kolejne pomieszczenie ze śródmiejskiej kawalerki. Tym razem pokój, który jak to bywa w kawalerkach, jest pokojem wielofunkcyjnym. Samo pomieszczenie jest dość duże (16m²), ale ma dwie poważne wady. Pierwsza to długa skośna ściana, a druga to ażurowa ścianka (częściowo zbudowana z regału), która oddziela pokój od kuchni. Skośna ściana zabiera przestrzeń i utrudnia podział pomieszczenia na strefy, natomiast ściana ażurowa co prawda sprawia, że w kuchni jest jaśniej i jest dodatkowym miejscem do przechowywania, ale nie można postawić przy niej właściwie żadnego mebla. W pokoju jest jeszcze duże okno i duża szafa w zabudowie, więc aranżacja pokoju była sporym wyzwaniem.
Plan pokoju:
Pokój został pomalowany przez wcześniejszą ekipę na jasnożółty kolor, który wybrała właścicielka. Niestety zupełnie nie pasował on do mojej wizji i wychodzę z założenia, że jeśli mieszkanie urządzamy na wynajem, to powinniśmy postawić na neutralną bazę. Żółty nie jest neutralny.
Na podłodze leży stary parkiet, który został pięknie odnowiony i jest teraz ozdobą tego mieszkania.
W pokoju zastaliśmy też meble, które ze względu na swój całkiem dobry stan i niewielki budżet musiały zostać w mieszkaniu. Szafa w zabudowie jest duża i pojemna, ale niestety była zrobiona z ciemnobrązowej płyty meblowej i mocno przytłaczała pokój, więc musiałam coś z nią zrobić. Takie same cechy miał również stół: zdecydowanie za ciemny i za duży, jak na kawalerkę, ale solidny. W pokoju była również rozkładana kanapa, chyba najczęściej używany w mieszkaniach na wynajem model z Ikea (dawniej Beddinge, teraz Nyhamn). Kanapa ma zdejmowany pokrowiec i jest dość wygodna zarówno do spania, jak i do siedzenia, więc nic dziwnego, że jest tak popularna. Ten model miał pokrowiec w intensywnym fioletowym kolorze i to właśnie dlatego ten kolor stał się motywem przewodnim całego mieszkania (patrz: drzwi wejściowe, szafki w łazience).
Pokój przed:
Jak widać, nie jest źle, ale przecież zawsze może być lepiej!
Zaczęliśmy od malowania na biało szafy, regału na książki obok szafy i ścianki między kuchnią i salonem. Mogłam to zrobić farbą akrylową, ale przy intensywnym użytkowaniu bez zabezpieczenia lakierem farba zaczęłaby się ścierać. Robiliśmy ten remont w trakcie upałów i lakierowanie w takiej temperaturze odpadało (za szybkie wysychanie sprawia, że na lakierze mogą powstać pęcherzyki).
Wybrałam więc moją ulubioną farbę V33 do mebli kuchennych, która jest bardzo wytrzymała, ale wymaga BARDZO dużo cierpliwości przy malowaniu. Bardzo dużo. Ja jestem niezwykle cierpliwym człowiekiem, zajmuję się w życiu rzeczami, które wymagają ode mnie opanowania i spokoju, ale podczas malowania tych mebli miałam ochotę podpalić szafę, a farbę wyrzucić przez okno z 9 piętra. To byłaby piękna katastrofa. Na szczęście się opanowałam, ale zobaczcie jak wyglądała ta droga przez mękę:
Po dwóch warstwach:
A teraz po czterech warstwach:
Trochę dramat, nie? Wiecie, po ilu dniach udało mi się pomalować te meble? Po pięciu! A na remont mieliśmy 14. Wiem, sama chciałam. Trzeba było zostawić w oryginalnym kolorze i się nie męczyć. Tylko że te meble w oryginalnym kolorze mocno przytłaczały pomieszczenie, zabierały światło i odwracały uwagę od ładnych elementów pokoju, jak na przykład podłoga, podłoga albo podłoga.
Poza malowaniem mebli machnęłam też na biało ściany, parapet, kaloryfer i rury, bo po co się ograniczać. Dzięki temu pomieszczenie stało się jaśniejsze i bardziej przestronne.
Następnie przyszła pora na mój ulubiony etap, czyli skręcanie mebli przez Piotrka. Tym razem miał do skręcenia dwa taborety Marius z Ikea i stolik Randerup z Jyska. Dał radę! Na kanapę trafił wyprany pokrowiec, masywny stół przykryłam białym obrusem, w oknie zawisły nowe zasłony, a na podłodze znalazł się piękny dywan z Komfortu, którego nie mogę znaleźć już na stronie, ale jest piękny, beżowy i podobno łatwo się czyści. Budżet nie przewidywał krzeseł, a spowodowane to było moją brawurą. No przecież wiadomo, że niechcianych krzeseł na tym świecie jest mnóstwo. I tak to dzień przed terminem oddania mieszkania, kiedy poszliśmy wyrzucić śmieci, pod drzwiami do śmietnika czekały na nas dwa piękne drewniane krzesła, niestety bez siedzisk. Na szybko postanowiłam zrobić im siedziska ze sznurka i kawałków materiału. Nie pokaże Wam tego, bo to nie była moja najlepsza praca, ale najważniejsze, że na KRZESŁACH DA SIĘ SIEDZIEĆ!
Zanim pokażę Wam efekt końcowy, zobaczcie jaki miałam pomysł na to pomieszczenie:
Właścicielce bardzo podobał się pomysł, ale chciała zrezygnować ze złotych akcentów. Ja jednak wiedziałam, że złoto doda tu odrobinę pazura, więc zastosowałam kilka złotych dodatków, ale zrezygnowałam ze stałych, jak uchwyty czy dużych, jak stolik, elementów w tym kolorze.
Dywan i zasłony ostatecznie wybrałam trochę inne, ze względu na to, że po prostu były tańsze, a nadal wpisywały się w klimat. No i jak wiecie, krzesła też nie są dokładnie takie same… Przed Wami pokój po metamorfozie:


Efekt jest bardziej stonowany, niż pierwotne plany, ale tak też czasami bywa.
Mieszkanie było przygotowywane pod wynajem długoterminowy, więc zależało nam na tym, żeby je unowocześnić, ale jednocześnie pozostawić dość neutralne i myślę, że całkiem nieźle nam to wyszło.
Niedługo zobaczycie ostatnie pomieszczenie czyli kuchnię, ale już teraz dajcie znać jak Wam się podoba!
Koszt:
– Farba do ścian 5 l 40 zł
– Farba renowacyjna do mebli v33 2 l 140 zł
– akcesoria do malowania (wałki, pędzle, taśma, folia) 100 zł za całe mieszkanie
– lampa Melodi Ikea 17 zł
– zasłony Ikea, ostatnie sztuki 40 zł
– taborety Marius 2 szt. 32 zł
– krzesła – z odzysku 0 zł
– dywan Komfort 149 zł
– stolik kawowy 50 zł
– dekoracje (osłonki na doniczki, wazon na żywe kwiaty) 30 zł
Razem: 598 zł
Czas: 7 dni