Ostrzeżenie: ten wpis zawiera narzekanie i wytykanie niekompetencji. #sorrynotsorry
Kuchnia w tym mieszkaniu to jedno z tych pomieszczeń, dzięki któremu zobaczycie dlaczego nie należy projektować kuchni, jeśli się na tym nie zna, a także dlaczego w niektórych przypadkach nie należy słuchać rad „fachowców”. Ale od początku: nasza klientka wynajęła do remontu mieszkania ekipę, która podobno znała się na rzeczy i miała wykonać te najcięższe prace. Panowie mieli zdemontować stare meble, zmienić podłogę w kuchni, korytarzu i łazience, odnowić parkiet (do czego na szczęście podnajęli kogoś innego), położyć płytki na ścianie w kuchni na tzw. fartuch, a na pozostałych ścianach tapetę. Plan dobry, wykonanie niekoniecznie, przez co my mieliśmy trochę więcej pracy, a już zdecydowanie więcej główkowania jak to rozplanować i jak się zmieścić w budżecie.
Zobaczcie, jak kuchnia wyglądała po remoncie zrobionym przez poprzednią ekipę:
Podłoga wyszła im całkiem nieźle, właścicielka wybrała gres drewnopodobny do wszystkich trzech pomieszczeń i to był bardzo dobry wybór. Co do ścian, to historia jest bardziej skomplikowana. W kuchni wcześniej była tapeta, a ściany pod nią pozostawiały wiele do życzenia. Dla inwestorki całkiem naturalnym wyborem było położenie tapety po raz kolejny, żeby nie musieć kłaść gładzi na ściany. Pomysł nie był zły, bo tapeta w kuchni świetnie się sprawdzi, ale podłoże pod nią musi być dobrze przygotowane (czyste, w miarę równe i zagruntowane). Dobrze byłoby gdyby tapeta była odpowiednio trwała, jak na przykład tapety winylowe czy z włókna szklanego, ale przy rzadkim gotowaniu te papierowe również się sprawdzą.
Jak możecie się domyślić panowie nie przejęli się za bardzo tym, jak powinno się kłaść tapety, przez co ta bez większego problemu odchodziła od ścian, a przez nią mocno przebijają nierówności. Jako że zerwanie wszystkiego nie wchodziło w grę, podkleiliśmy te miejsca, które tego wymagały, ale przy montowaniu gniazdek do okapu i piekarnika (o czym za chwilę), musieliśmy zerwać jeden pas tapety. Pod spodem istne szaleństwo: dziury, grudki z tynku, płaty starej farby, a to wszystko pokryte pyłem. Dodatkowo zarówno przy suficie, jak i przy płytkach na ścianie tapeta była krzywo docięta i gdzieniegdzie pomalowana farbą. Spędziłam dobrych kilka godzin na poprawianiu tego, a i tak nie wyszło tak, jakbym chciała.
Kolejnym nie do końca przemyślanym działaniem był fartuch kuchenny, czyli kafle nad blatem. Płytki na ścianie zostały położone za nisko o ok. 10 cm (standardowo to od 85 do 93 cm od podłogi, nasze były na wysokości ok.75 cm), przez co tracimy kilka centymetrów szerokości wnęki na szafki. W dużej kuchni ten problem wcale nie byłby problemem, ale w tym wypadku miejsca na szafki, bez płytek, było „aż” 160 cm, więc liczył się tu każdy milimetr. Zdawałam sobie sprawę z tego, że te płytki znajdują się na takiej wysokości, ale miejsca było tak niewiele, że musieliśmy (dosłownie) wcisnąć tam jak najwięcej szafek i spędzić pół dnia na wycinaniu płytek ze ściany. Płytki były położone równo i estetycznie, ale wystarczyło trochę wiedzy i trochę więcej wyobraźni panów fachowców, żebyśmy nie musieli ich wycinać. Fartuch należy kłaść po ustaleniu wysokości zabudowy kuchennej, można go nawet położyć już po zamontowaniu szafek, a jeśli chcesz mieć je również za szafkami, to uwzględnij ich grubość w projekcie.
Płytki, które wybrała właścicielka same w sobie mogłyby być bardziej nowoczesne, ale na szczęście mają neutralny beżowy kolor (podobnie jak tapeta), więc nie musiałam walczyć z ognistą czerwienią czy neonową zielenią.
A to jeszcze nie wszystko! Kuchnia jest niewielka (4,40 m²), jak wiecie z wpisu o salonie, oddzielona jest od niego ażurową ścianką, która daje światło, a zabiera miejsce na szafki. W kuchni jest też komin wentylacyjny, wiadomo, w bezsensownym miejscu, jak w większości mieszkań. Ale to nie są prawdziwe problemy, to jest pikuś, to błahostka, to nic. Prawdziwym problemem w tej kuchni było to, że nikt, ani właścicielka, ani ekipa remontowa nie wpadli na to, że jedno gniazdko w całym pomieszczeniu to trochę za mało… Na dodatek w miejscu pomiędzy drzwiami a ażurową ścianką! Tak więc wkraczamy do kuchni i widzimy ścianę, na której jest rura kanalizacyjna, są rury z wodą, jest rura z gazem, ale nie ma ani jednego gniazdka, za to są płytki i jest tapeta! A to właśnie na tej ścianie będzie piekarnik, okap i płyta gazowa z zapalarką… Absurd tej sytuacji do tej pory mnie przerasta. To jest dowód na to, że kuchnie trzeba przemyśleć i zaplanować. Jak to rozwiązaliśmy? Na szczęście po drugiej stronie ściany, w korytarzu, była skrzynka rozdzielcza, więc obyło się bez wielkiej demolki. Nie mogliśmy kuć ścian w kuchni, bo przecież były już gotowe, więc Piotrek przewiercił się z korytarza do kuchni, dodał kolejny obwód do skrzynki i stamtąd poprowadził odpowiedni kabel do dwóch gniazdek: za szafki i wysoko nad okap, zamontował gniazdka i ukrył kabel w rynience. Chociaż „ukrył” to złe określenie, bo przez tę rynienkę kabel rzuca się jeszcze bardziej w oczy, ale musieliśmy go zabezpieczyć ze względów bezpieczeństwa.
Po uporaniu się ze wszystkimi „pomysłami” poprzedniej ekipy przystąpiliśmy do montażu kuchni. Cała zabudowa i sprzęty AGD pochodzą z Ikea. Musiałam je dopasować do kolorystyki wnętrza (beż), sprawić, żeby kuchnia była spójna z resztą mieszkania (fiolet i złoto), żeby była tania (bardzo mały budżet) i chociaż trochę funkcjonalna (mieszkanie dla studenta lub kogoś, kto dużo pracuje, a niewiele gotuje). Ponadto wyposażyłam kuchnię we wszystkie potrzebne naczynia i akcesoria.
Szafki i sprzęt AGD trafiły na ścianę na przeciwko ażurowej ścianki (tam znajdują się wszystkie rury). Znalazła się tam wąska szafka z półkami, obok piekarnik, a nad nim płyta gazowa, następnie szafka pod zlew. Nie zaplanowałam żadnych szafek wiszących ze względu na kratkę wentylacyjną, która nie może być zabudowana. Zamiast tego nad blatem powiesiliśmy drewnianą półkę, a pod nią szynę z haczykami i pojemnikami. Nad kuchenką znalazł się okap z filtrem węglowym. Zdecydowałam się na białe szafki, bo pomieszczenie jest naprawdę niewielkie. Białe są też sprzęty, które wtapiają się w szafki, a białe gałki ze złotym środkiem świetnie dopełniają całość. Blat jest z Ikea, to płyta laminowana imitująca jesion. Jest tani (189 złotych za 186 cm), wytrzymały, świetnie wykonany i bardzo ładny. Żeby zapewnić więcej miejsca do przechowywania i wygodny blat roboczy pod ażurową ścianką stanęła płytka szafka (oryginalnie to wisząca szafka z Ikea), której dodałam kilkucentymetrowe nóżki, żeby drzwiczki z łatwością się otwierały. W niej mieszczą się wszystkie naczynia, a jej góra służy jako dodatkowy blat roboczy. Obok szafki stanęła lodówka, nie nowa, ale wciąż sprawna. Żeby kuchnia nie była zbyt neutralna, czyli nudna, dorzuciliśmy trochę kolorowych i złotych dodatków (miseczki, kubki, ręczniki).
Oto ostateczna wersja kuchni:
Jak Wam się podoba efekt? Gdybym robiła tę kuchnię od samego początku i miała wpływ na więcej rzeczy z pewnością wyglądałaby ona inaczej, ale uważam, że jak na tak niewielki budżet i wiele przeszkód udało nam się stworzyć przytulne i funkcjonalne (jak na taki metraż) pomieszczenie.
A teraz kilka słów o tym niewielkim budżecie. Na całe wyposażenie kuchni (szafki, sprzęt AGD, zlew, baterię, wężyki do gazu, wody, garnki, czajnik, naczynia, noże, sztućce i wszystkie inne niezbędne akcesoria) mieliśmy do dyspozycji 2925 zł. Ci, którzy remontowali albo urządzali kuchnię wiedzą, że to naprawdę bardzo mała kwota, ale nam się udało w niej zmieścić! Wszystko, co widzicie na zdjęciach kosztowało niespełna 3 tysiące złotych. Zastanawiacie się pewnie, co z jakością, bo to ona w kuchni jest ważniejsza niż cena. Jak wcześniej wspominałam szafki są z Ikea, a ten sklep nie tylko ma bardzo długą gwarancję na swoje meble, ale także systemy meblowe w nich zastosowane są jednymi z najlepszych na rynku. Sprzęty AGD z Ikea, nawet te najtańsze, cieszą się również dobrymi opiniami, a niektóre z nich mam u siebie w domu i świetnie się sprawują. Co do reszty wyposażenia, to bardzo dużo rzeczy znajduję w internecie (wiem, które sklepy sprzedają fantastyczne produkty za niewielkie pieniądze), nieustannie porównuję ceny i cierpliwie poluję na promocje, np. bateria, którą widzicie na zdjęciach wcześniej kosztowała ponad 200 zł, a ja kupiłam ją za 119 zł. Takie szukanie zajmuje dużo czasu, ale pozwala też sporo zaoszczędzić. Nie chodzi o to, żeby wydać dużo, tylko żeby wydać mądrze.
Niżej bardziej szczegółowy kosztorys:
Koszt:
– szafki kuchenne (obudowy, fronty, półki, szuflady, wzmocnienie pod piekarnik) 585 zł
– blat 179 zł
– nogi i cokół 85 zł
– zlew i akcesoria 150 zł
– bateria kuchenna 119 zł
– półka na ścianę 40 zł
– okap 149 zł
– filtr węglowy do okapu 30 zł
– piekarnik 569 zł
– płyta gazowa 349 zł
– wężyk do gazu 80 zł
– szafka na komodę pod okienko 144 zł
– nogi do komody 20 zł
– lampa 17 zł
– talerze 0 zł (dostaliśmy od właścicielki)
– miski 2 szt. 4 zł
– komplet sztućców 30 zł
– noże 40 zł
– akcesoria do gotowania 35 zł
– garnki, rondel i patelnia 60 zł
– kosz na śmieci 4 zł
– szklanki komplet 10 zł
– kubki 2 szt. 16 zł
– podkładka do suszenia naczyń 12 zł – nie zajmuje miejsca na blacie, jak suszarka, można ją schować, gdy jest niepotrzebna.
– listwa do zamontowania na ścianę 6 zł – dodatkowe miejsce do przechowywania
– haczyki i pojemniki do listwy 6 zł
– czajnik 40 zł
– tekstylia i akcesoria do sprzątania 25 zł – ściereczki, worki na śmieci, zmywaki
– nożyczki 6 zł
– żarówki 15 zł
– podłączenie płyty gazowej przez fachowca z uprawnieniami – 100 zł
Razem: 2925 zł
Czas: 2,5 dnia